Od kilku lat się zabierałam i w końcu zrobiłam. Faworki, bo o nich piszę, zrobiłam po raz pierwszy w życiu.
Wzięłam pierwszy z brzegu przepis i okazał się w miarę trafiony. W miarę, bo musiałam dodać pół szklanki mąki do podanej ilości, żeby ciasto było zwarte.
Po raz pierwszy w moim 15-letnim życiu małżeńskim kupiłam też ... smalec. Po prostu nie używam, ot co.
Składniki:
1,5 szklanki mąki
3 żółtka
3 łyżki gęstej śmietany
1 łyżka masła pokrojonego na drobne kawałki
1 łyżka octu bądź spirytusu (ja użyłam ocet bo spirytusu nie miałam)
0,3 kg smalcu
Cukier puder do posypania
Z powyższej ilości składników otrzymałam porcję chrustu jak na zdjęciu.
Wszystkie składniki poza smalcem i cukrem pudrem mieszamy w misce, a następnie zagniatamy na gładkie ciasto. Gotowe ciasto należy dość cienko rozwałkować. Ja ciasto podzieliłam na dwie części, całość nie zmieściłaby mi się na mojej niewielkiej stolnicy. Suto posypałam stolnicę i wałek mąką, żeby ciasto się nie kleiło.
Na głębokiej patelni roztapiamy smalec i partiami wkładamy faworki. Po delikatnym zrumienieniu wyciągamy je łyżką cedzakową na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym, żeby pozbyć się nadmiaru tłuszczu.
Podczas smażenia niech Was nie zmyli ich jasny kolor z wierzchu bo od dołu mogą być już mocno przypieczone. Dlatego po chwili smażenia obróćcie je delikatnie łyżką cedzakową.
Gotowe faworki posypujemy cukrem pudrem, mnie wydatnie pomagała w tym córka.
I zaczynamy celebrowanie tłustego czwartku. Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz