Translate

czwartek, 17 września 2015

Projekt: drewutnia


Projekt pilny ponieważ sezon letni się kończy, nieubłaganie nadchodzi sezon grzewczy i najwyższa już pora zakupić drewno do kominka. Drewno należałoby zakupić wcześniej, na początku lata, ale z powodu budowy ogrodzenia z tyłu domu, budowa domku na drewno została przesunięta w czasie.
Poza zmianą terminu realizacji nastąpiła też zmiana planu w zakresie umiejscowienia ponieważ działka na tyle domu, która początkowo miała być długa i kończyć się przy dróżce, ostatecznie jest niewielka, a za nią jest kolejna działka. Skutkuje to tym, że mieszkając w domu w zabudowie szeregowej bez dostępu do tylnej działki od zewnątrz, rokrocznie cztery kubiki drewna musielibyśmy przenosić przez salon. Wiem, że wiele osób tak właśnie robi, również nasi sąsiedzi zdecydowali się na takie rozwiązanie, ja jednak powiedziałam mu stanowcze "nie". Szkoda mi podłogi w salonie, a jeszcze bardziej szkoda mi nas - młodnieć nie będziemy, a przeniesienie takiej ilości drewna przez cały dom i działkę na jej tył wymaga sporego wysiłku. Zatem drewutnia została postawiona PRZED domem. Szukając aranżacji w internecie zorientowałam się, że jest to miejsce nietypowe dla takiej zabudowy więc tym chętniej się taką dzielę.

Postanowiłam zaprojektować wiatę na drewno o kształcie na tyle filigranowym, że nie zepsuje nam widoku przed oknem, nie będzie straszyć sąsiadów, ale będzie na tyle duża, że pomieści drewno w potrzebnej nam ilości. I będzie wyglądała spójnie z otoczeniem. 
Cały czas miałam w tyle głowy, że mieszkamy w szeregówce..



Rysunków zrobiłam kilka, wybrany do realizacji został ten, którego konstrukcja wydała się nam wizualnie najlżejsza. Wiata ma kształt litery "L", obudowana jest kratką podobną do tych, z których wykonywane są pergole tylko z grubszych listew, na dachu jest gont bitumiczny w kolorze zgaszonej czerwieni. Wysokość wiaty nieco przekracza wysokość murku ogrodzeniowego, żeby w miarę wygodnie się pod nią wchodziło, ale patrząc z zewnątrz jej daszek nie króluje ponad murkiem gdyż różnica jest kilkucentymetrowa. 




Ponieważ dzielimy działkę z sąsiadami więc daszek delikatnie opada w  naszą stronę. Nie chcieliśmy żeby woda lała się sąsiadom bo mogłoby to być uciążliwe, nie chcieliśmy też żeby woda zbierała się między murkiem a drewutnią. Jak widać spad jest minimalny:



Zgodnie z ustaleniami stolarz wykonał drewutnię w stanie surowym. Montaż i wykończenie pozostawił nam, dzięki czemu trochę zaoszczędziliśmy. 
Daszek wiaty został przedłużony, aby osłaniać kosz na śmieci. Nie chciałam mieć z kuchennego okna widoku na kubeł. Po zamontowaniu przęseł na murku kosz będzie przysłonięty również od zewnątrz.
Zdjęcie przed malowaniem:

Kotwy pod domek zabetonował mój mąż. Ja zajęłam się impregnacją, szlifowaniem i malowaniem - dokładnie w takiej kolejności - zgodnie z sugestią stolarza szlifowanie po impregnacji miało być prostsze. Przy takiej ilości listewek praca okazała się potwornie czasochłonna. Dwa tygodnie dzień po dniu, zaczynałam po pracy, kończyłam późnym wieczorem przy halogenie. Zużyłam 4 l impregnatu przeciw siniźnie drewna i robakom, 10 l lakierobejcy (jedno i drugie Sadolin), dwa papiery ścierne i kilka pędzli różnego typu. Impregnowałam dwukrotnie, żeby mieć pewność, że ewentualne robaki przywiezione z drewnem opałowym nie wejdą w drewno, z którego zbudowana jest drewutnia. Szlifowałam w dużej mierze szlifierką myszką, tylko w niedostępnych miejscach ręcznie papierem. Na szczęście okazało się, że odległości pomiędzy listwami są akurat takie, żeby szlifierka się mieściła. 
Lakierowałam dwukrotnie, przy czym pierwszy raz szło jak po grudzie bo surowe drewno pomimo wydawałoby się porządnej impregnacji piło lakier, a pędzel po szorstkiej mimo uprzedniego przeszlifowania powierzchni sunął powoli. Cóż, przyznaję, że do szlifowania się nie przyłożyłam. Nie czułam się z tym dobrze więc powtarzałam sobie jak mantrę "to tylko drewutnia, tak ma być".. ;) Zemściło się to jednak na mnie podczas malowania. Za to malowanie po raz drugi to już była bajka. Najbardziej uciążliwa była ilość zakamarków do pomalowania. Właściwie to były same zakamarki :O 




Teraz mój mąż robi podłogę i oczekujemy na drewno. Nie mogę się doczekać jak będzie prezentować się wiata nim wypełniona.


Dodatkowy i jakże istotny dla mnie bonus jest taki, że w sezonie grzewczym będziemy mogli wrzucić sobie do garażu potrzebną ilość szczap bez konieczności wychodzenia po nie do ogrodu z salonu z całą uciążliwością zmiany obuwia na zaśnieżonym tarasie. Zatem, choć ciężko mi przeboleć znaczne zmniejszenie ogródka z tyłu domu, dostrzegam i plusy takiego obrotu sprawy.



Teren wokół drewutni to już raczej temat na przyszły rok, chyba że pogoda dopisze..
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do zaglądania na bloga bo wkrótce relacje z tego, co dzieje się za domem. A tam dzieje się równie dużo :)

piątek, 11 września 2015

Wykończenie obrzeża owalnego balkonu


Dzisiaj post o bardzo wąskiej tematyce. Chcę zwrócić uwagę na wykończenie owalnego balkonu "od czoła". Nie mam na myśli barierki tyko obrzeże wylewki na balkonie, nad czerwonym daszkiem na poniższym zdjęciu.



Poniżej tego daszku był standardowo położona elewacja, nad daszkiem musieliśmy zrobić wylewkę we własnym zakresie. 
Zdjęcie przed zrobieniem wylewki:



I to właśnie wykończenie tej wylewki od zewnątrz dało nam do myślenia. Diabeł tkwi w szczegółach, a mnie ten szczegół zaprzątał głowę zdecydowanie dłużej niż same płytki na balkon. Niełatwo było znaleźć informacje na temat w internecie, dlatego zdecydowałam się poświęcić mu osobny rozdział na blogu. 


Pierwszym pomysłem wykończenia całego balkonu, łącznie z pionową krawędzią były powszechnie stosowane tu płytki. Jednak jak to zwykle bywa pojawiły się wątpliwości i zaczęliśmy się zastanawiać czy aby na pewno na obłożenie płytkami tej niewielkiej zewnętrznej powierzchni się sprawdzi.
Powodem, dla którego postawiliśmy pytajnik w tym miejscu był kształt frontowego balkonu. Żeby zachować jego ładny, owalny obrys należałoby obrzeże obłożyć płytkami pociętymi w dość wąskie paski, ułożonymi pionowo. Poza dużą ilością płytek skutkowałoby to też zwiększoną ilością fug, efekt wizualny zatem mocno niepewny.
Kolejna rzecz: znajomy sprzedawca płytek powiedział nam, że płytki w tym miejscu z czasem mają tendencję do odpadania. Mieliśmy płytki w poprzednim mieszkaniu na zewnętrznej krawędzi balkonu i nie odpadały, ale balkon był prostokątny więc i powierzchnia płytek była zdecydowania większa. Tutaj byłyby wąskie paski z płytek, mała powierzchnia klejenia i być może rzeczywiście mogłoby tak się stać. A pod balkonem ławka, z tyłu taras, wizja spadających płytek nieciekawa.
Tym samym płytki w tym miejscu zostały odrzucone. 
Po przeanalizowaniu innych opcji zdecydowaliśmy się na wykończenie obrzeża balkonu zaprawą elewacyjną i pomalowanie jej w kolorze elewacji naszego domu. Tak też zostało zrobione.
Jednak to rozwiązanie również ma wadę, o której wiedzieliśmy i podjęliśmy kroki, żeby ją w jak największym stopniu wyeliminować. Istnieje niestety szansa, że pojawią się zacieki wskutek wypłukiwania fug z pomiędzy płytek ułożonych na powierzchni balkonu i spływania tej zabarwionej fugą wody po czole balkonu, czyli po naszej zaprawie. Po wyschnięciu zostają nieładne przebarwienia. Żeby zminimalizować ściekanie wody z balkonu w taki sposób, płytki ułożono na powierzchni balkonu tak, że wystają poza jego obrys, a dodatkowo wykończone są listwą. Z uwagi na owalny kształt balkonu kupiliśmy listwę elastyczną, którą łatwo można było dopasować do jego konturu. To ta cienka brązowa linia okalająca płytki:


Dzięki wysuniętym płytkom i listwie woda spływająca z balkonu odbija się od metalowego daszka i spada na ziemię nie brudząc elewacji.
Listwa pełni nie tylko funkcję praktyczną, w moim odczuciu ładnie wykańcza płytki, które były cięte po łuku i gdyby nie ona widoczna byłaby linia cięcia.

Balkon wykończony został kilka miesięcy temu. Na razie zastosowane rozwiązanie się sprawdza, nie ma śladu po zaciekach. Sądzę jednak, że jest to jeden z tych postów do których warto powrócić za rok czy dwa, żeby podzielić się uwagami nad praktycznością takiego wykończenia balkonu. Mimo wszystko tak sobie myślę, że pomalowanie raz na kilka lat tej części elewacji, jeśli zacieki się pojawią jest do zaakceptowania. W końcu coś trzeba robić ;)

Ps. 
Płytki ułożone zastały przed wykończeniem zaprawą obrzeża balkonu.

Prostokątny w kształcie balkon z tyłu domu wykończyliśmy w podobny sposób, tylko tu listwa okalająca nie musiała być elastyczna i tym samym dostępna była szersza, lepiej chroniąca balkon przed powstawaniem ewentualnych zacieków. Jak widać różnica w szerokości znaczna.



Ps. 2. Robiąc zdjęcia dostrzegłam, że z metalowego daszka nie została jeszcze zdjęta cała folia zabezpieczająca. Próbując ją teraz zdjąć przekonałam się, że nie jest to proste, słońce zrobiło swoje. Dopilnujcie u siebie i nie przegapcie jak ja bo dołożycie sobie niepotrzebnej roboty..

Przy okazji na zdjęciu trzecim od końca zajawka tego co się dzieje pod naszym tylnym balkonem. Prace nad tarasem zmierzają do końca. Relacja wkrótce na blogu. Zapraszam :)



czwartek, 3 września 2015

Kuchnia - nadajemy własny sznyt


W poście TUTAJ opisałam rozkład zabudowy w naszej kuchni i pokazałam ją zupełnie surową. 
Kolejnym krokiem było sprawienie, aby kuchnia obecna w tysiącach mieszkań nabrała indywidualnego charakteru. A ponieważ była to już końcówka wykończenia domu, istotne też dla nas było, aby ten etap odbył się jak najmniejszym kosztem, a najlepiej .. bezkosztowo ;)

Zasadniczymi elementami wyposażenia mającymi nadać naszej kuchni indywidualnego charakteru miały stać się meble w jej części jadalnianej: stół, krzesła  i tablica kredowa. Wszystko udało się nam zrobić we własnym zakresie, wprawdzie sporym nakładem pracy, ale za to prawie bez nakładów finansowych:

O tym, jak powstał stół możecie przeczytać TUTAJ, o metamorfozie kupionych za drobne krzeseł TUTAJ, a o wykonaniu tablicy kredowej TUTAJ

Stojący na stole druciany kosz na warzywa to prezent na Dzień Matki od mojej starszej córki.

Stół rozświetla wypatrzony na allegro żyrandol, mający za zadanie dodać szyku kuchni i nadać jej nieco salonowego charakteru. Zwłaszcza, że jest ona otwarta na salon, a w salonie nadal lamp nie ma..

W części roboczej kuchni powiesiłam wyszperaną w internecie półkę, pisałam o niej TUTAJ
Swoje miejsce na niej znalazła piękna porcelana Johnson Bros z serii Old Britain Castles wyszperana na starociach i podarowana nam przez naszych przyjaciół. Ona również miała nadać kuchni nieco elegancji.

Dodatki na blacie to głównie prezenty od mojej przyjaciółki spędzającej więcej czasu w podróżach niż w domu.  Kastaniety przyleciały z Hiszpanii, tulipan z Holandii, matrioszki z Petersburga. Czerwienie świetnie nawiązują do czerwonej sofy stojącej w salonie, na który otwarta jest kuchnia.

Młynek do kawy dostałam od kolegów z pracy, filiżanki natomiast to prezent ślubny od starszej pani, nieżyjącej już obecnie sąsiadki moich rodziców, a kiedyś również mojej. 
Jak widzicie sentymentalny kącik.. 

Najnowszy nabytek to obrazek na ścianie między oknem a szafką. Akcent w języku francuskim musiał być ;)


Jak widać w kuchni sporo się dzieje, jest trochę wesoło i nieco nostalgicznie, zależy w którym kierunku powędruje wzrok.. 
Trochę jeszcze przed nami, ale już czujemy się tu swojsko, a przecież o to chodzi :)

Jeśli jesteś na etapie projektowania zabudowy kuchennej, zapraszam na post, w którym przedstawiłam dylematy, z którymi musiałam  zmierzyć rozmieszczając poszczególne elementy zabudowy: TUTAJ