Projekt pilny ponieważ sezon letni się kończy, nieubłaganie nadchodzi sezon grzewczy i najwyższa już pora zakupić drewno do kominka. Drewno należałoby zakupić wcześniej, na początku lata, ale z powodu budowy ogrodzenia z tyłu domu, budowa domku na drewno została przesunięta w czasie.
Poza zmianą terminu realizacji nastąpiła też zmiana planu w zakresie umiejscowienia ponieważ działka na tyle domu, która początkowo miała być długa i kończyć się przy dróżce, ostatecznie jest niewielka, a za nią jest kolejna działka. Skutkuje to tym, że mieszkając w domu w zabudowie szeregowej bez dostępu do tylnej działki od zewnątrz, rokrocznie cztery kubiki drewna musielibyśmy przenosić przez salon. Wiem, że wiele osób tak właśnie robi, również nasi sąsiedzi zdecydowali się na takie rozwiązanie, ja jednak powiedziałam mu stanowcze "nie". Szkoda mi podłogi w salonie, a jeszcze bardziej szkoda mi nas - młodnieć nie będziemy, a przeniesienie takiej ilości drewna przez cały dom i działkę na jej tył wymaga sporego wysiłku. Zatem drewutnia została postawiona PRZED domem. Szukając aranżacji w internecie zorientowałam się, że jest to miejsce nietypowe dla takiej zabudowy więc tym chętniej się taką dzielę.
Postanowiłam zaprojektować wiatę na drewno o kształcie na tyle filigranowym, że nie zepsuje nam widoku przed oknem, nie będzie straszyć sąsiadów, ale będzie na tyle duża, że pomieści drewno w potrzebnej nam ilości. I będzie wyglądała spójnie z otoczeniem.
Cały czas miałam w tyle głowy, że mieszkamy w szeregówce..
Zgodnie z ustaleniami stolarz wykonał drewutnię w stanie surowym. Montaż i wykończenie pozostawił nam, dzięki czemu trochę zaoszczędziliśmy.
Daszek wiaty został przedłużony, aby osłaniać kosz na śmieci. Nie chciałam mieć z kuchennego okna widoku na kubeł. Po zamontowaniu przęseł na murku kosz będzie przysłonięty również od zewnątrz.
Zdjęcie przed malowaniem:
Kotwy pod domek zabetonował mój mąż. Ja zajęłam się impregnacją, szlifowaniem i malowaniem - dokładnie w takiej kolejności - zgodnie z sugestią stolarza szlifowanie po impregnacji miało być prostsze. Przy takiej ilości listewek praca okazała się potwornie czasochłonna. Dwa tygodnie dzień po dniu, zaczynałam po pracy, kończyłam późnym wieczorem przy halogenie. Zużyłam 4 l impregnatu przeciw siniźnie drewna i robakom, 10 l lakierobejcy (jedno i drugie Sadolin), dwa papiery ścierne i kilka pędzli różnego typu. Impregnowałam dwukrotnie, żeby mieć pewność, że ewentualne robaki przywiezione z drewnem opałowym nie wejdą w drewno, z którego zbudowana jest drewutnia. Szlifowałam w dużej mierze szlifierką myszką, tylko w niedostępnych miejscach ręcznie papierem. Na szczęście okazało się, że odległości pomiędzy listwami są akurat takie, żeby szlifierka się mieściła.
Lakierowałam dwukrotnie, przy czym pierwszy raz szło jak po grudzie bo surowe drewno pomimo wydawałoby się porządnej impregnacji piło lakier, a pędzel po szorstkiej mimo uprzedniego przeszlifowania powierzchni sunął powoli. Cóż, przyznaję, że do szlifowania się nie przyłożyłam. Nie czułam się z tym dobrze więc powtarzałam sobie jak mantrę "to tylko drewutnia, tak ma być".. ;) Zemściło się to jednak na mnie podczas malowania. Za to malowanie po raz drugi to już była bajka. Najbardziej uciążliwa była ilość zakamarków do pomalowania. Właściwie to były same zakamarki :O
Teraz mój mąż robi podłogę i oczekujemy na drewno. Nie mogę się doczekać jak będzie prezentować się wiata nim wypełniona.
Dodatkowy i jakże istotny dla mnie bonus jest taki, że w sezonie grzewczym będziemy mogli wrzucić sobie do garażu potrzebną ilość szczap bez konieczności wychodzenia po nie do ogrodu z salonu z całą uciążliwością zmiany obuwia na zaśnieżonym tarasie. Zatem, choć ciężko mi przeboleć znaczne zmniejszenie ogródka z tyłu domu, dostrzegam i plusy takiego obrotu sprawy.
Teren wokół drewutni to już raczej temat na przyszły rok, chyba że pogoda dopisze..
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do zaglądania na bloga bo wkrótce relacje z tego, co dzieje się za domem. A tam dzieje się równie dużo :)