Teraz, nadal wykańczany, nowy dom i tworzony od podstaw ogród. Wcześniej podróże, joga, opera, stosy książek, gotowanie, pieczenie chleba. Obecnie powrót do dawnych pasji, z braku czasu odstawionych na czas budowy. Ale za to odkryty w tym czasie urok starych mebli i zawarcie bliżej znajomości ze szlifierką, zszywaczem tapicerskim i maszyną do szycia. Początkowo z oszczędności, jednak szybko okazało się, że i frajda z tego niesamowita.
niedziela, 22 lutego 2015
Zasłony spoczywające na podłodze
Kupiłam wreszcie zasłony do sypialni bo mąż denerwował się, że nie można zasłonić okien. Wprawdzie przed nami jeszcze nikt nie mieszka, ale na wiosnę już będziemy mieć sąsiadów z przodu domu.
Ponieważ firanki wymyśliłam sobie długie, leżące na podłodze to musiałam pójść za ciosem i zasłony także powiesić dłuższe. Kupiłam gotowe, 3-metrowe i skróciłam tak, aby na podłodze leżały podobnie jak firanki - czyli do długości mierzonej od karnisza do podłogi dołożyłam jeszcze 20 cm plus 5 na podwinięcie (najpierw podwinęłam ok. 1,5 cm, żeby schować uciętą krawędź, potem 3 cm, żeby ładnie zakończyć firankę).
Zastanawiam się, jak takie długie zasłony sprawdzą się w praktyce. W salonie, skąd mamy wyjście na ogród, raczej nie odważyłabym się, a już z pewnością nie zdecydowałabym się na białe, ale w sypialni być może nie będzie tak źle.
Muszę jeszcze dokupić haczyki do podwiązek, o których zupełnie zapomniałam. Na ten moment zasłony wyglądają tak:
Przy okazji okazało się, że potrafię całkiem prosto szyć na maszynie. Szycie firanek szło mi zdecydowanie oporniej. Wygląda na to, że naukę szycia zaczęłam od trudniejszego materiału. Dobrze się składa bo nadal nie mam załon w salonie, a tam będzie ich sześć..
piątek, 20 lutego 2015
Balet i relaks
Dzisiaj odpoczywam..
Pojechałam z młodszą córką na balet, a gdy wróciłam, niespodzianka. Mąż rozpalił w kominku i zrobił kolację - naszą ulubioną sałatkę z rukoli, szynki parmeńskiej, grana padano i pomidorków. Dokładnie o takich wieczorach marzyłam gdy przez wiele miesięcy codziennie po pracy do wieczora pracowaliśmy na budowie, padając na nos..
Pojechałam z młodszą córką na balet, a gdy wróciłam, niespodzianka. Mąż rozpalił w kominku i zrobił kolację - naszą ulubioną sałatkę z rukoli, szynki parmeńskiej, grana padano i pomidorków. Dokładnie o takich wieczorach marzyłam gdy przez wiele miesięcy codziennie po pracy do wieczora pracowaliśmy na budowie, padając na nos..
Marzyłam jeszcze o czytaniu książek w fotelu przy kominku, ale póki co nie mam fotela. Oto kolejny cel moich poszukiwań.
Uszyłam sobie zadrostki do kuchni
Jak wspomniałam wczoraj, z materiału który został mi po uszyciu firanek do pokojów moich córek, uszyłam zazdrostki do kuchni, na zmianę. Szyjąc je wzorowałam się na tych, które już miałam. Te moje nie są tak ładne jak te, które kupiłam w Dekorii, ale biorąc pod uwagę, że zrobiłam je sama i że maszynę do szycia mam od Wigilii to jestem z siebie bardzo dumna ;)
Jak zwykle podam koszty, tym razem wyjątkowo oszałamiające: materiał kupiłam w Ikea za 4 zł/mb, na obie zazdrostki wykorzystałam 1,10mb tkaniny czyli 4,40 zł na całość.
U mnie w kuchni już wiosna..
Jak zwykle podam koszty, tym razem wyjątkowo oszałamiające: materiał kupiłam w Ikea za 4 zł/mb, na obie zazdrostki wykorzystałam 1,10mb tkaniny czyli 4,40 zł na całość.
U mnie w kuchni już wiosna..
czwartek, 19 lutego 2015
Próg do garażu
Dziś rozpoczęta została kolejna drobna praca wykończeniowa, jedna z tych co odkładane są na później bo stale jest coś ważniejszego. Tym sposobem dębowy próg w przejściu z wiatrołapu do garażu pozostawiony na naszą prośbę surowy gdyż chcieliśmy go sobie zaolejować tak jak schody i podłogę w salonie, przez prawie już dwa miesiące naszego mieszkania tutaj nadal nie został zabezpieczony. Dzisiaj mąż go wyczyścił, okleił taśmą i zaolejował. Jutro i pojutrze powtórka i powinno wystarczyć.
Tymczasem ja zaczęłam czyścić sosnowe biurko, które pokazywałam w jednym z ostatnich postów, ale okazało się, że muszę kupić grubszy papier ścierny do szlifierki. W związku z tym nastąpiła zmiana planu i uszyłam zazdrostki do kuchni z resztek materiału, z którego szyłam moim córkom firanki. Jutro postaram się je powiesić w oknie, żeby zrobić zdjęcia.
środa, 18 lutego 2015
Odnawiam biurko sosnowe
Dwa dni temu mój mąż przywiózł biurko sosnowe, które wypatrzyłam na olx.pl. Sosnowe, choć nie w całości gdyż boki zrobione są z płyty w okleinie w kolorze sosny. Przekonałam się o tym dopiero w domu, a konkretnie w garażu gdzie stoi teraz i czeka na odświeżenie.
Oryginalnie pochodzi ze sklepu Jysk. Podobno nie było długo użytkowane, ale w to akurat wątpię. Nie ma to jednak dla mnie większego znaczenia.
Koszt zakupu biurka to 150 zł, w sklepie kosztuje 349 zł. Tańszego nie znalazłam pomimo, że szukałam już od jakiegoś czasu, a i tak utargowałam 40 zł bo w ogłoszeniu było za 190. Czy zakup się opłacił, zobaczymy jak skończę pracę nad nim.
Koncepcje przyszłego zastosowania, a właściwie lokalizacji biurka są dwie i wybór jednej z nich warunkuje to jak zostanie przemalowane.
Pierwsza to postawienie go w naszej sypialni, gdzie potrzebujemy jakiś mebel pod laptop. Wówczas przerobię je na modłę wcześniej postarzanej komody, jeśli oczywiście komoda zostanie z nami bo nadal się nie zdecydowałam.
Druga koncepcja jest taka, że biurko stanie w pokoju mojej młodszej córki, która za pół roku idzie do pierwszej klasy i taki mebel będzie jej niezbędny. Wówczas przemaluję biurko po prostu na biało, podobnie jak zrobiłam to w pokoju starszej córki.
Obecnie biurko wygląda tak:
Do obejrzenia odnowionego biurka zapraszam tutaj:
http://jagabunia.blogspot.com/2015/03/biurko-do-szkoy-juz-odnowione.html
Oryginalnie pochodzi ze sklepu Jysk. Podobno nie było długo użytkowane, ale w to akurat wątpię. Nie ma to jednak dla mnie większego znaczenia.
Koszt zakupu biurka to 150 zł, w sklepie kosztuje 349 zł. Tańszego nie znalazłam pomimo, że szukałam już od jakiegoś czasu, a i tak utargowałam 40 zł bo w ogłoszeniu było za 190. Czy zakup się opłacił, zobaczymy jak skończę pracę nad nim.
Koncepcje przyszłego zastosowania, a właściwie lokalizacji biurka są dwie i wybór jednej z nich warunkuje to jak zostanie przemalowane.
Pierwsza to postawienie go w naszej sypialni, gdzie potrzebujemy jakiś mebel pod laptop. Wówczas przerobię je na modłę wcześniej postarzanej komody, jeśli oczywiście komoda zostanie z nami bo nadal się nie zdecydowałam.
Druga koncepcja jest taka, że biurko stanie w pokoju mojej młodszej córki, która za pół roku idzie do pierwszej klasy i taki mebel będzie jej niezbędny. Wówczas przemaluję biurko po prostu na biało, podobnie jak zrobiłam to w pokoju starszej córki.
Obecnie biurko wygląda tak:
http://jagabunia.blogspot.com/2015/03/biurko-do-szkoy-juz-odnowione.html
wtorek, 17 lutego 2015
Zlew gospodarczy w garażu być musi
Jako mieszkanka bloku zupełnie nie znałam pojęcia "zlew gospodarczy" i przez myśl mi nie przeszło, żeby coś takiego zainstalować w swoim garażu. Wiedziałam, że będzie potrzebna woda w ogródku, jak również wąż w garażu. Ale nie zlew.
Gdy wprowadziliśmy się do domu, zlew z ciepłą wodą w garażu okazał się produktem pierwszej potrzeby. Po przebrnięciu po nie utwardzonej jeszcze wówczas drodze, w najgorsze dni brodząc po kostki w błocie gdyż samochód trzeba było zostawić na drodze zewnętrznej z powodu braku dojazdu, wszystkie buty lądowały w wiatrołapie przy wejściu. Następnie zabierałam się za ich czyszczenie w dolnej łazience, w niewielkiej umywalce, dokładając sobie przy okazji sprzątanie łazienki. Poza tym, gdy odnawiam meble, co robię w garażu właśnie, zlew z ciepłą wodą do mycia rąk i pędzli to super sprawa. Wcześniej to także robiłam, z bólem serca, w mojej nowej łazience.
Pożaliłam się mężowi, że wszystko w domu przewidziałam, ale nie zlew w garażu. I dowiedziałam się, że wprawdzie ja nie, ale nasz hydraulik - i owszem. Dzięki temu w ścianach jest wszystko co potrzeba, nie trzeba kuć. Zadzwoniliśmy do niego, po kilku dniach przyjechał i przygotował podejście pod zlew w przeciągu paru godzin.
Pozostało kupno zlewu. Wiedziałam, że chcę duży i głęboki, taki prawdziwy zlew gospodarczy. Żebym mogła w nim kalosze postawić i myć nie chlapiąc wokół siebie.
Znalazłam taki jak chciałam w sklepie stacjonarnym u nas. W sklepie internetowym dokupiłam wyciąganą wylewkę za 65 zł. Tam gdzie kupiliśmy zlew oferowali nam zwykłą, bo z wyciąganą wylewką cena miała być ponad 400 zł. Ta którą kupiłam może nie jest cudem techniki, ale się sprawdza. Poza tym nie szkoda mi jej farbą zachlapać.
Teraz zabłocone buty lądują od razu w garażu, gdyż wejście do niego mamy bezpośrednio z wiatrołapu, tam je myję i pozostawiam do wyschnięcia. Malując meble nie biegam do łazienki myć rąk, pędzli bądź przepłukiwać ściereczek, wnosząc przy okazji piasek do domu, gdyż na podłodze w garażu mamy na razie gołą wylewkę i beton się ściera. Zresztą póki co u nas cały garaż w stanie surowym. Za to ze zlewem.
Niedawno kolega z pracy mi powiedział, nie znając moich wcześniejszych rozterek, że najbardziej w domu brakuje mu dużego zlewu gospodarczego właśnie. On uzasadniał potrzebę tego "luksusu" tym, w przypadku dużych imprez rodzinnych nie ma gdzie wymyć wielkich garów po daniach jednogarnkowych typu bigos itp.
Zatem drogie mieszkanki bloków budujące domy: zlew gospodarczy z ciepłą wodą jest rzeczą absolutnie w garażu konieczną. Nie warto przekonać się o tym po skończeniu, gdy ściany trzeba kuć, żeby nadrobić to niedopatrzenie. Nie każdy ma tak zapobiegliwego hydraulika jak my..
poniedziałek, 16 lutego 2015
Łóżko w stylu prowansalskim
Ostatecznie znalazłam łóżko z dębowym stelażem pod Warszawą, drobne 250 km od nas.. Sprzedający zrobił partię tych łóżek dla pensjonatu, po transakcji zostały mu, jak twierdził, dwa. Łóżko było w akceptowalnej cenie, nie kosztowało cztery tysiące, było kilkaset złotych droższe od sosnowego. Ponadto w podanej cenie był stelaż, zwykle w sklepach sprzedawany osobno. Ponieważ nie znaleźliśmy alternatywy w okolicy, zdecydowaliśmy, że jedziemy pod Warszawę.
Łóżko ma pięknie wyprofilowany zagłówek wykonany z płyty mdf. Całość pomalowana w ładnym odcieniu bieli.
niedziela, 15 lutego 2015
Komoda w stylu shabby chic - samodzielnie postarzona
Tadam, mam komodę w sypialni! A przynajmniej przez chwilę mam bo gdy postawiłam ją w przewidzianym dla niej kącie, to przyszła mi do głowy niesforna myśl, że może jednak większa, głębsza, pojemniejsza, skoro jest miejsce? Póki co jednak to drugi, obok łóżka mebel w tym pokoju i choć stoi pusty czekając na moją decyzję w kwestii jego dalszych losów to jest i cieszy oko.
Komodę zrobiłam jak zazwyczaj, metodą oszczędnościową. Na końcu posta znajdziecie zestawienie kosztów.
W ubiegłą sobotę w sklepie Jysk trafiłam na wyprzedaż mebli z ekspozycji i wypatrzyłam sosnową komodę za 180 zł, przecenioną z niecałych 500 zł. Niezbyt głęboką niestety, ale szeroką, z czterema szufladami i czterema półkami więc, jak wówczas uznałam, dość pojemną.
W poniedziałek zadzwoniłam do męża, żeby wracając z pracy wstąpił po nią i okazało się, że zdążyła stanieć do 150 zł.
Komoda miała przerysowane jedne drzwiczki co mi zupełnie nie przeszkadzało ponieważ i tak zamierzałam ją przemalować gdyż była zabejcowana na ciemny kolor, a ja chciałam jasny mebel.
Wyglądała tak:
Zaczęłam od wykręcenia gałek i zdemontowania drzwiczek.
Kupiłam emalię akrylową, kolor biały półmat i średniej wielkości pędzel bo skończył mi się zapas. Szpachlę do drewna, wosk oraz złoty krem do spatynowania miałam. Na allegro zamówiłam uchwyty mosiężne bo nie chciałam drewnianych gałek.
Szlifierką wyczyściłam drewno, zagłębienia potraktowałam ręcznie zwykłym papierem ściernym. Przetarłam z pyłu lekko zwilżoną ściereczką. Wszelkie ubytki wypełniłam szpachlą i pozostawiłam do wyschnięcia. Zaszpachlowałam też otwory po gałkach.
Następnego dnia przeszlifowałam miejsce, gdzie nakładałam szpachlę. I teraz zaczęła się improwizacja.
Farbę zaczęłam nakładać z przyzwyczajenia pędzlem z gąbki, który dotychczas używałam, jednak teraz nie wiedzieć czemu się nie sprawdził. Podejrzewam, że to skutek zmiany farby, jako że dotychczas używałam matowej, ta ma inną konsystencję. Zatem gąbkę zmieniłam na standardowy pędzel z włosiem i dalej poszło gładko. Dwukrotnie pomalowałam komodę wewnątrz oraz wewnętrzne strony drzwi.
Zewnętrzną część potraktowałam z większą atencją. Pomijając blat, pomalowałam zewnętrzne powierzchnie jedną warstwą farby i pozostawiłam do wyschnięcia jedną dobę, po czym przejechałam szlifierką, pomalowałam kolejny raz, ponownie przeczyściłam powierzchnię i pomalowałam po raz trzeci.
Drzwi miałam położone poziomo, komoda natomiast była postawiona, ale udało mi się uniknąć zacieków. Zmorą było natomiast wychodzące z pędzla włosie. Żeby pomalować nogi, mąż położył komodę na "plecach".
Na blat pomysł miałam inny. Przeszlifowałam go dość nierówno, żeby nie był jednolity kolorystycznie. Na ściereczkę gąbczastą, taką jaką używamy w kuchni (ale nie gąbkę do zmywania, nie wiem czy używając jej efekt będzie taki sam) nałożyłam pędzlem trochę farby i wcierałam ją w blat okrężnymi ruchami. Gdy farba wyschła powtórzyłam wcieranie farby, żeby jeszcze nieco go rozbielić. Po wyschnięciu blat zawoskowałam.
Teraz zaczęła się zabawa w postarzanie. Delikatnie przejechałam szlifierką po rantach, a papierem ściernym złożonym na pół przetarłam wyfrezowany prostokąt na drzwiczkach. Oczyściłam z pyłu i na odkryte z farby miejsca nałożyłam krem złoty przy pomocy czystej ściereczki. Dokładnie wtarłam krem, a jego nadmiar zdjęłam.
Męża poprosiłam o przymocowanie uchwytów do szuflad, gałek do drzwiczek i zamontowanie drzwiczek na zawiasach.
Teraz obiecane zestawienie kosztów:
Komoda - 150 zł
Emalia akrylowa biały półmat - 21 zł
Pędzel - 4,50 zł
Krem do patynowania - 10 zł (zużyłam odrobinę)
Uchwyty mosiężne: 4 x 4,50 zł (uchwyty udało mi się kupić bardzo okazyjnie na allegro bo w sklepie są zdecydowanie droższe, poza tym w mojej miejscowości nie znalazłam, ale za transport musiałam zapłacić 16 zł)
Gałki: 2 x 2,30 zł
Komodę zrobiłam jak zazwyczaj, metodą oszczędnościową. Na końcu posta znajdziecie zestawienie kosztów.
W ubiegłą sobotę w sklepie Jysk trafiłam na wyprzedaż mebli z ekspozycji i wypatrzyłam sosnową komodę za 180 zł, przecenioną z niecałych 500 zł. Niezbyt głęboką niestety, ale szeroką, z czterema szufladami i czterema półkami więc, jak wówczas uznałam, dość pojemną.
W poniedziałek zadzwoniłam do męża, żeby wracając z pracy wstąpił po nią i okazało się, że zdążyła stanieć do 150 zł.
Komoda miała przerysowane jedne drzwiczki co mi zupełnie nie przeszkadzało ponieważ i tak zamierzałam ją przemalować gdyż była zabejcowana na ciemny kolor, a ja chciałam jasny mebel.
Wyglądała tak:
Zaczęłam od wykręcenia gałek i zdemontowania drzwiczek.
Kupiłam emalię akrylową, kolor biały półmat i średniej wielkości pędzel bo skończył mi się zapas. Szpachlę do drewna, wosk oraz złoty krem do spatynowania miałam. Na allegro zamówiłam uchwyty mosiężne bo nie chciałam drewnianych gałek.
Szlifierką wyczyściłam drewno, zagłębienia potraktowałam ręcznie zwykłym papierem ściernym. Przetarłam z pyłu lekko zwilżoną ściereczką. Wszelkie ubytki wypełniłam szpachlą i pozostawiłam do wyschnięcia. Zaszpachlowałam też otwory po gałkach.
Następnego dnia przeszlifowałam miejsce, gdzie nakładałam szpachlę. I teraz zaczęła się improwizacja.
Farbę zaczęłam nakładać z przyzwyczajenia pędzlem z gąbki, który dotychczas używałam, jednak teraz nie wiedzieć czemu się nie sprawdził. Podejrzewam, że to skutek zmiany farby, jako że dotychczas używałam matowej, ta ma inną konsystencję. Zatem gąbkę zmieniłam na standardowy pędzel z włosiem i dalej poszło gładko. Dwukrotnie pomalowałam komodę wewnątrz oraz wewnętrzne strony drzwi.
Zewnętrzną część potraktowałam z większą atencją. Pomijając blat, pomalowałam zewnętrzne powierzchnie jedną warstwą farby i pozostawiłam do wyschnięcia jedną dobę, po czym przejechałam szlifierką, pomalowałam kolejny raz, ponownie przeczyściłam powierzchnię i pomalowałam po raz trzeci.
Drzwi miałam położone poziomo, komoda natomiast była postawiona, ale udało mi się uniknąć zacieków. Zmorą było natomiast wychodzące z pędzla włosie. Żeby pomalować nogi, mąż położył komodę na "plecach".
Na blat pomysł miałam inny. Przeszlifowałam go dość nierówno, żeby nie był jednolity kolorystycznie. Na ściereczkę gąbczastą, taką jaką używamy w kuchni (ale nie gąbkę do zmywania, nie wiem czy używając jej efekt będzie taki sam) nałożyłam pędzlem trochę farby i wcierałam ją w blat okrężnymi ruchami. Gdy farba wyschła powtórzyłam wcieranie farby, żeby jeszcze nieco go rozbielić. Po wyschnięciu blat zawoskowałam.
Męża poprosiłam o przymocowanie uchwytów do szuflad, gałek do drzwiczek i zamontowanie drzwiczek na zawiasach.
Komoda - 150 zł
Emalia akrylowa biały półmat - 21 zł
Pędzel - 4,50 zł
Krem do patynowania - 10 zł (zużyłam odrobinę)
Uchwyty mosiężne: 4 x 4,50 zł (uchwyty udało mi się kupić bardzo okazyjnie na allegro bo w sklepie są zdecydowanie droższe, poza tym w mojej miejscowości nie znalazłam, ale za transport musiałam zapłacić 16 zł)
Gałki: 2 x 2,30 zł
piątek, 13 lutego 2015
Nowe życie starych stołków
U nas miało braknąć dwóch więc zagospodarowałam taborety służące ostatnio za remontowe. Zobaczcie co zrobiłam ze zniszczonych stołków.
Takie albo podobne krzesła kojarzy chyba każdy:
.
Te dwa krzesła firmy Nowy Styl stały u nas w kuchni w bloku, następnie służyły jako stołki remontowe podczas budowy i właściwie nadal były używane przez męża, gdy trzeba było zamontować lampę itp. Niby zniszczone, ale stabilne więc szkoda było wyrzucać.
Odkręciłam siedzisko, wymyłam dokładnie tapicerkę, spodni materiał zdjęłam wyciągając zszywki przy pomocy śrubokręta i kombinerek. Nowy materiał miałam, kupiłam kiedyś w Ikea bo mi się spodobał i planowałam uszyć z niego ozdobne poszewki na poduszki do pokoju córki. Położyłam siedzisko na tkaninie i wycięłam kawałek na tyle duży, żeby objął siedzisko i żebym mogła podwinąć go pod spód w celu przymocowania zszywaczem tapicerskim.
Przymocowując materiał do spodu siedziska, zaczęłam od wszycia po jednej-dwóch zszywek z czterech stron, starając się dość mocno naciągać tkaninę. Gdy materiał był już wstępnie przymocowany, robiłam z materiału drobne zakładki na spodzie siedziska, tak żeby jak najmniej było je widać z boku i przymocowywałam zszywkami. I tak wokoło.
Pod spodem przymocowałam, również zszywkami, wigofil. Na szczęście pozostał mi z poprzednich prac tapicerskich. Wycinając koło, skorzystałam z wcześniej zdjętego, oryginalnego materiału, który zostawiłam na wzór.
Chromowane stelaże, po dokładnym oczyszczeniu, pomalowałam najpierw białą emalią, żeby zagruntować, następnie białą farbą w sprayu do metali, kolor jasny mat. Kładłam jedną warstwę farby w sprayu dziennie przez trzy dni. Na wyschnięcie zostawiałam 24 godziny.
Pozostało przykręcić siedziska do stelaży i mam stołki jak nowe:
Córki zachwycone, krzesełka już przejęły i postawiły przy swoich toaletkach. A ja jestem zadowolona bo mam dwa atrakcyjne awaryjne siedzenia. Za drobne :)
czwartek, 12 lutego 2015
Faworki lub chrust, jak kto woli
Od kilku lat się zabierałam i w końcu zrobiłam. Faworki, bo o nich piszę, zrobiłam po raz pierwszy w życiu.
poniedziałek, 2 lutego 2015
Moja psycha ze Słowackiego
Zaczęłam od poszukiwań mebla, który miałby stanąć przy wyjściu z domu, w którym moglibyśmy się przejrzeć czy aby wszystko gra, postawić na nim torebkę, odłożyć klucze, powiesić płaszcz.
Oglądałam wiele toaletek, garderob, aż wreszcie dostrzegłam na olx "psychę" bądź "tremo" i zakochałam od pierwszego wejrzenia.
Zadzwoniłam do ówczesnej właścicielki i gdy usłyszałam, że psycha stała wcześniej w garderobie Teatru im. Słowackiego, podbiła moje serce po raz kolejny.
Toaletka kosztowała 450 zł. Znajdowała się w Krakowie więc czekała nas wyprawa po nią. Mąż nie oponował. Najwyraźniej rozumiał, że mając w domu trzy kobiety taki mebel jest absolutnie konieczny i na protesty szkoda energii.
Psycha okazała się w stanie niezłym. Była bez drewnojadów, miała za to widoczne ślady użycia łącznie z przypaleniem. Ale takie ślady nie szpecą mebla, wręcz przeciwnie - dodają mu czaru. Można sobie wyobrażać, kto przed nim siedział, przeglądał się, robił makijaż przed przedstawieniem, palił cygara i jednym z nich o mało toaletki, a może i całego teatru nie spalił.. ;)
Jest to zdecydowanie mebel z duszą. Jednak o ile meble takie mają nieodparty urok, to niestety nie lubię ich charakterystycznego zapachu. Wracając do domu z nowym nabytkiem, zapach ten wypełnił auto i już wiedziałam, że będę musiała coś z tym zrobić.
Toaletka oraz ramy luster wykonane są z dębu, tylna część mebla z sosny.
Potrójne lustro, stanowiące jeden element było już zdemontowane do transportu. Z dolnej części toaletki wyjęłam półeczki, szuflady, odbiłam szyldy. Wszystkie drewniane elementy wymyłam dokładnie ściereczką dokładnie wyciśniętą z wody z dodatkiem detergentu. Kolejnym etapem było czyszczenie drewna. Wówczas nie miałam jeszcze szlifierki i całość czyściłam ręcznie papierem ściernym, najpierw 100-ką, na koniec 400-ką. Nie zależało mi żeby wyczyścić do czystego drewna, chciałam, żeby mebel zachował swój dawny charakter, ważne było pozbycie się nielubianego przeze mnie zapachu. Praca ta zajęła mi kilka popołudni i zużyłam przy niej kilka maseczek przeciwpyłowych.
Mebel postanowiłam zaolejować. Olej ładnie wyciąga słoje drewna podkreślając ich urok i nie pozostawia widocznej warstwy tylko wnika w drewno.
Środki szafek i szuflad po wyczyszczeniu pokryłam jednak lakierem bezbarwnym, żeby mieć pewność, że będą sterylne i ok. siedemdziesięcioletnie drobnoustroje nie będą panoszyć się wśród moich rzeczy osobistych.
Przymocowałam z powrotem uchwyty, mąż pomógł mi zamontować lustra na toaletce i gotowa psycha wjechała do garderoby. Po koncepcjach z przedpokojem i sypialnią to pomieszczenie, z uwagi na jego zastosowanie i gabaryty psychy, okazało się najsensowniejsze.
Tafle luster, choć z wyraźnymi oznakami wieku, są idealnie równe, genialne do przeglądania się w nich. Bardzo pomocne są też boczne lusterka.
Planowałam powieszenie w garderobie żyrandola, żeby odbijał się w lustrach, ale niestety musiałam poprzestać na światłach punktowych. W garderobie mam wejście na strych i schody strychowe przy ich opuszczaniu uderzałyby w żyrandol. Coś za coś. Za to uniknęłam wejścia na strych z przedpokoju, a taka była pierwsza koncepcja.
Subskrybuj:
Posty (Atom)