Translate

niedziela, 25 października 2015

Pieniek bukowy bejcowany - zrób to sam


Pieniek przybył do nas wraz z drewnem opałowym. Do drewutni nie trafił, gdyż jak tylko go ujrzałam, odłożyłam go na bok, żeby w wolnym czasie się nim zająć. 
Pieniek jak widać jest po przejściach gdyż miał być porąbany, ale nauczyłam się dostrzegać w takich brakach urok przedmiotów.


Postanowiłam zdjąć korę by się nie kruszyła podczas użytkowania pieńka dokładając nam sprzątania.

Jak nie korować?
Do pracy przystąpiłam zaopatrzona w stary nóż kuchenny już dawno przeznaczony do prac warsztatowych gdyż po wielokrotnym ostrzeniu cienki jest jak kartka papieru. Wydawało mi się, że łatwo wsunę go pod korę i będę ją płatami odrywać. Nic z tego. Cieszyliśmy się, że dostarczone drewno kominkowe jest suche, ale w przypadku mojego pieńka to nie był niestety atut. Kilka razy udało mi się oderwać płat wielkości 1-2 centymetrów kwadratowych, reszta to było mozolne skrobanie. Efekt mojej godzinnej pracy, poza odciskiem na kciuku, był taki:



Dłutko i młotek
Kolejnego dnia do pracy przystąpiłam zaopatrzona bardziej profesjonalnie. Pożyczyłam dłutko, wzięłam gumowy młotek i przy pomocy tych narzędzi uporałam się z korą dość sprawnie. Choć, jak widać, o zdejmowaniu kory płatami mogłam co najwyżej pomarzyć..

   
Szlifowanie
Po zdjęciu kory pieniek oszlifowałam przy pomocy szlifierki. Zaczęłam od papieru gruboziarnistego. Po wyrównaniu powierzchni pieńka papier w szlifierce wymieniłam na drobny i wygładziłam pieniek by był idealnie gładki w dotyku.

Malowanie
Pieniek miał być olejowany. Ponieważ jednak nie lubię faktury buka, a olej wyciągnąłby ją na wierzch, pomalowałam go lakierobejcą w kolorze jasny dąb. Przy okazji został zabezpieczony i może być postawiony np. w łazience.



Po pomalowaniu wierzch pieńka delikatnie przeszlifowałam, żeby odzyskać nieco naturalnego drewna.




Na razie pieniek służy jako pomocnik przy kanapie. Spodobało mi się, jak prezentuje się na dębowej podłodze na tle czerwonego materiału.

poniedziałek, 12 października 2015

Liebster Blog Award

Spotkało mnie bardzo miłe wyróżnienie, a mianowicie zostałam podwójnie nominowana do Liebster Blog Award. 


Nominacje otrzymałam od Edyty z bloga It's cosy here oraz Oli z bloga Po prostu piękne rzeczy. Oba te blogi bardzo lubię, tym bardziej mi miło, że dziewczyny je prowadzące doceniły to co ja piszę. Serdecznie Wam za to dziękuję :)




Na moim blogu zasadniczo nie opowiadam o sobie, tym razem będzie inaczej przy okazji odpowiedzi na pytania, które zostały postawione.

Zaczynam od pytań Edytki:

1. Ile czasu zajmuje Wam Wasze blogowo-wirtualne życie?
Różnie, w zależności od wolnego czasu i potrzeby chwili. Niejednokrotnie poświęcam zbyt dużo czasu, a czasem zaniedbuję bloga i nie zamieszczam nowych postów przez kilka tygodni. Czerpię z tego wiele przyjemności i chciałabym by tak pozostało.

2. Co Was wnętrzarsko uszczęśliwia?
Gdy wyszperam stary mebel za grosze, odnowię go i staje się on ozdobą naszego domu. Jest ich już spora kolekcja i uwielbiam je wszystkie gdyż sprawiają, że wnętrze jest niepowtarzalne i ciepłe.

3. Jakie projekty DIY czekają u Was w kolejce do zrealizowania?
Kilka drewnianych mebli w garażu czeka na odnowienie, pieniek, który zaplątał się w drewnie kominkowym - na przerobienie, surowa deska ma stać się półką. Z większych projektów: biurko do sypialni, półki na przetwory do spiżarni, regał na książki do sypialni. A z zupełnie dużych: weranda i domek na narzędzia. Te dwa ostatnie zapewne częściowo będą zrealizowane przez kogoś innego, ale jak znam życie, znaczną część pracy weźmiemy na siebie. Jak widzicie, planuję zrobić to, czego jeszcze brakuje w domu. Na razie nici z aranżacyjnych szaleństw;)

4. Co na Waszym blogu podoba się Wam najbardziej?
Poza licznymi odwiedzinami i komentarzami?;) Zdecydowanie meble, które samodzielnie odnowiłam.

5. Co Waszym zdaniem przyciąga do Was czytelników Waszych blogów?
Staram się być pomocna. Zanim cokolwiek zrobiłam w domu, wiele czasu poświęcałam na zapoznanie się z tematem i rozważałam za i przeciw. Gdy już przebrnę przez jakiś temat teoretycznie, a potem zrealizuję go w realu, na blogu dzielę się efektem i uwagami. Czytając liczne maile z pytaniami oraz komentarze, widząc także ile osób tu zagląda wiem, że doceniane jest takie czasem może zbyt racjonalne podejście. 

6. Jakiego rodzaju posty cieszą się na Waszym blogu największą popularnością?
Łóżko w sypialni i kuchnia:) Drzwi i opaski drzwiowe, schody, listwy przypodłogowe, wejście do domu.. Czyli cała wykończeniówka. W tych tematach otrzymuję też mnóstwo zapytań.
Wiele osób zagląda tam, gdzie pokazuję odnowione meble. Żałuję, że wcale lub mało mam zdjęć pierwszych mebli przed i w trakcie metamorfozy gdyż gdy zaczynałam nie prowadziłam jeszcze bloga i nie czułam potrzeby ich uwiecznienia. O ile malowanie można opisać to wymianę tapicerki warto byłoby pokazać. 

7. Jak często Waszym zdaniem powinno się publikować nowe posty?
Raz w tygodniu. Niestety ja nie mam na tyle czasu, dzieci, dom i praca są priorytetem.

8. Czego do szczęścia brakuje Wam w Waszych domach i mieszkaniach?
Garażu bo ten, który mamy jest zastawiony rowerami, rolkami, hulajnogami itp. Całą resztę zajmuję ja i moje DIY'e:)

9. Kolor czy black&white?
Biele, beże i szarości z domieszką czerwieni.

10. DIY czy sklep?
Zdecydowanie DIY.

11. Odważne realizowanie marzeń czy ostrożne podejmowanie decyzji?
Najpierw odważnie rzucam się na głęboką wodę, a potem krok za krokiem ostrożnie prę do przodu:)

I pytania od Oli:

1. Czy zaczynając pisać myślałam o dotarciu do całego świata, czy była to potrzeba wynikająca z chęci uchwycenia po prostu pięknych rzeczy w Twojej własnej wirtualnej przestrzeni?
Urządzając dom odkryłam w sobie nowe pasje, o których nie przestawałam mówić podobnie jak o wątpliwościach pojawiających się przy wykańczaniu domu, pomysłach, problemach i ich rozwiązywaniu. W pewnym momencie zaczęłam mieć wrażenie, że robię się monotematyczna i zaraz zacznę (jeśli już nie zaczęłam) zanudzać bliskich. Jednak potrzeba uzewnętrznienia się pozostała więc założyłam blog. Teraz moimi odbiorcami są ci, którzy chcą.

2. Co jest Twoją największą pasją? A może wiele rzeczy sprawia, że czujesz się szczęśliwa- podzielisz się kilkoma z nich?
Lubię pracę przy drewnie, zwłaszcza bawi mnie odnawianie starych mebli. Kocham operę, każda wizyta w niej to dla mnie święto. Niespodziewanie polubiłam plewienie w ogródku:D
Jestem też molem książkowym, nie wyobrażam sobie wieczoru bez książki, najpierw czytam mojej młodszej córce, a potem sama w swoim łóżku do późnych godzin nocnych.

3. Jak ważna jest dla Ciebie muzyka? Czy w domowej audiotece są utwory jednego gatunku, czy jesteś fanem różnych nurtów?
Ogromnie ważna, ale słucham zasadniczo arii operowych, tylko takie płyty mam w swoim samochodzie. Mozart, Puccini, Strauss, Verdi czy Bizet sprawiają, że wchodzę w inny wymiar. Za to moja rodzina słucha wszystkiego więc w domu staram się podporządkować ich gustom muzycznym. I nie mogę zapomnieć o mojej zdolnej piętnastolatce, uwielbiam słuchać jak śpiewa, wzrusza mnie do łez. Ostatnio występowała jako Anna Jantar w piosence "Staruszek świat". Dla mnie jest najlepsza.

4. Jesteś domatorką czy obieżyświatem?
Byłam obieżyświatem, Moskwa, Paryż, Nowy Jork, Barcelona, Kijów były na porządku dziennym. Teraz jestem domatorem, staram się prowadzić slow life i bardzo to sobie cenię.

5. Miejsce na ziemi, w którym wyłączasz się zupełnie i osiągasz stan idealnego odprężenia?
Opera Krakowska.

6. Jakie miejsce w blogowym życiu zajmują Twoi najbliżsi? Czy są w nim obecni i z przyjemnością się w to angażują, czy raczej wolą pozostać anonimowi?
Pomagają mi "od kuchni". Gdy zakładałam bloga córka pokazała mi "czym to się je" bo ja nie wiedziałam na ten temat nic. Ponieważ wiele rzeczy które pokazuje to elementy wykończenia domu, mąż ma niebagatelny udział w tworzeniu bloga bo niejednokrotnie jest wykonawcą projektu. Teraz właśnie skończył taras, który wkrótce pojawi się na blogu - jeśli pogoda pozwoli na wykonanie zdjęć gdyż w chwili gdy piszę te słowa, na tarasie leży śnieg :O 

7. Zajrzyjmy do kuchni - Twoje ulubione danie popisowe, o którym wiesz, że zawsze wszystkim smakuje?
Ostatnio są to "krewetki" z piersi kurczaka w cieście z sosem truskawkowo-czosnkowym. Smakuje małym i dużym.

8. Jesteś typem samotnika, który nie potrzebuje do szczęścia zbyt wielu osób, czy wręcz przeciwnie - uwielbiasz tłum, angażujesz się społecznie i towarzysko?
Potrzebuję innych ludzi do szczęścia, są motorem moich działań, choć lubię też spokojne wieczory z książką przy kominku, gdy dzieci śpią, a mąż obok ogląda tv. Totalna samotność mi nie odpowiada.

9. Czy jest jakieś miejsce na świecie, o którego odwiedzeniu marzysz?
Marzy mi się kilka tygodni w Toskanii. Dla krajobrazów, architektury, wina i kuchni.

10. Jak wyglądają Twoje idealne wakacje?
Mąż, dzieci, przyjaciele, ciepłe morze, dobra kuchnia. Plaża i pływanie, popołudniami i wieczorami wycieczki z przewodnikiem w ręku. Ostatnio była to Czarnogóra i było idealnie.

11. Co naprawdę MUSI znaleźć się w Twojej torebce, kiedy wychodzisz z domu?
Portfel, telefon i klucze, po nic innego nie zawrócę z drogi. Aa, metrówka też musi być:)

A teraz moje nominacje:

http://domekprzylesie.blogspot.com/
http://klimaty-agness.blogspot.com/
http://mojepasjewjednymmiejscu.blogspot.com/
http://bibeloteka.blogspot.com/
http://kobietapoczterdziestce.blogspot.com/
http://scandiconcept.blogspot.com/
http://mojschabbychic.blogspot.com/
http://babojola.blogspot.com/
http://iamhungryforideas.blogspot.com/
http://shabby-shop76.blogspot.com/
http://pasjebet.blogspot.com/

Pytania są następujące:

1. Co było tym impulsem, że powiedziałaś sobie "zakładam blog" i przystąpiłaś do realizacji?
2. Czy przed założeniem bloga konsultowałaś się z rodziną, przyjaciółmi, czy też pierwsze kroki postawiłaś w tajemnicy?
3. Czy teraz, gdy blog już istnieje Twoi bliżsi i dalsi znajomi powszechnie wiedzą, że prowadzisz blog, czy raczej starasz się z tym nie afiszować?
4. Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w prowadzeniu bloga? Zdjęcia, tekst czy może jeszcze coś innego?
5. Jaki masz aparat? Jaki obiektyw, jeśli posiadasz?
6. Fotografia jest Twoją pasją czy raczej robisz zdjęcia bo to konieczne przy prowadzeniu bloga?
7. Czy sięgasz do swoich starych postów, korygujesz je, uzupełniasz?
8. Na blogi o jakiej tematyce najchętniej zaglądasz? Ogrodnicze, podróżnicze, wnętrzarskie, DIY, lifestylowe czy jeszcze inne?
9. Na blogach wolisz oglądać zdjęcia czy czytać tekst?
10. Czy tematyka Twojego bloga jest związana z Twoim wykształceniem bądź pracą zawodową?
11. W jakiej części świata mieszkasz? 
(moja to Podkarpacie)

Stawiając te pytania kierowałam się babską ciekawością;) Mam nadzieję, że nie są one dla Was kłopotliwe, jeśli tak, nie odpowiadajcie na to, które dotyka kwestii, którymi nie chcecie się dzielić. Mam jednak nadzieję, że przyłączycie się do zabawy bo bardzo lubię Wasze blogi i liczę, że dzięki odpowiedziom lepiej Was poznam. 
Serdecznie Was pozdrawiam, a Oli i Edycie jeszcze raz dziękuję za nominację :)

piątek, 9 października 2015

Projekt "drewutnia" - ciąg dalszy




W poprzednim poście pokazałam drewutnię postawioną przed domem w zabudowie szeregowej. Front domu to nietypowe miejsce na przechowywanie drewna, o czym przekonałam się szukając inspiracji. Zdałam się na siebie i zaprojektowałam wiatę według własnego pomysłu biorąc pod uwagę ograniczenia wynikające z miejsca, w którym miała się znaleźć. Opis tego etapu znajdziecie tutaj.
Po postawieniu konstrukcji i jej pomalowaniu nadszedł czas na wykonanie "podłogi". Mój mąż ułożył ją z betonowych ażurowych płyt, które uzupełnił żwirem:



Zastanawialiśmy się, czy nie zrobić dodatkowej, drewnianej podłogi w formie niskiej palety, żeby zapewnić cyrkulację powietrza pod drewnem, które zostanie tu złożone. Jednak takie palety zmniejszyłyby przestrzeń przeznaczoną na opał więc postanowiliśmy w tym roku przetestować sam beton. Jeśli się nie sprawdzi to w przyszłym sezonie dołożymy drewniane podkłady. Wnioskami podzielę się za rok :)
Cztery kubiki drewna przeznaczonego na opał zrzucone zostały przez dostawcę przed garażem tuż obok drewutni więc ułożenie poszło nam sprawnie. Gdy zobaczyłam jak dużo drewna przywieziono przeżyłam chwilę niepewności, że moje obliczenia były błędne i drewno nie zmieści się pod daszkiem, ale okazało się, że miejsca jest w sam raz.



Kolejnym etapem będzie zrobienie ścieżki abyśmy nie brodzili w błocie sięgając po drewno i obsadzenie wiaty roślinami. To już w odrębnym poście bo do celu zmierzamy małymi kroczkami.




Aranżując przestrzeń przed domem, której drewutnia jest nieodłącznym elementem, nie mając jeszcze pomysłu na nasadzenia postanowiłam ocieplić ją roślinami w doniczkach. Posadziłam kolorowe wrzosy, a za nimi postawiłam tuję smaragd, której zadaniem jest zasłonięcie żółtej klapki do gazu i rynny oraz stworzenie wrażenia przytulności osobom tu przebywającym. 
Przed zimą ławkę zabezpieczyłam dodatkową warstwą lakierobejcy.



Ocieplać wizualnie ten skrawek przestrzeni mają też dynie i latarenki. Chcę otulić nasz kawałek ziemi, zapewnić nam nieco prywatności, a jednocześnie sprawić by było widać, że dom jest otwarty. Bo jest:) 
Czy uda mi się pogodzić te dwie kwestie? Mam ogromną nadzieję, że tak..


czwartek, 17 września 2015

Projekt: drewutnia


Projekt pilny ponieważ sezon letni się kończy, nieubłaganie nadchodzi sezon grzewczy i najwyższa już pora zakupić drewno do kominka. Drewno należałoby zakupić wcześniej, na początku lata, ale z powodu budowy ogrodzenia z tyłu domu, budowa domku na drewno została przesunięta w czasie.
Poza zmianą terminu realizacji nastąpiła też zmiana planu w zakresie umiejscowienia ponieważ działka na tyle domu, która początkowo miała być długa i kończyć się przy dróżce, ostatecznie jest niewielka, a za nią jest kolejna działka. Skutkuje to tym, że mieszkając w domu w zabudowie szeregowej bez dostępu do tylnej działki od zewnątrz, rokrocznie cztery kubiki drewna musielibyśmy przenosić przez salon. Wiem, że wiele osób tak właśnie robi, również nasi sąsiedzi zdecydowali się na takie rozwiązanie, ja jednak powiedziałam mu stanowcze "nie". Szkoda mi podłogi w salonie, a jeszcze bardziej szkoda mi nas - młodnieć nie będziemy, a przeniesienie takiej ilości drewna przez cały dom i działkę na jej tył wymaga sporego wysiłku. Zatem drewutnia została postawiona PRZED domem. Szukając aranżacji w internecie zorientowałam się, że jest to miejsce nietypowe dla takiej zabudowy więc tym chętniej się taką dzielę.

Postanowiłam zaprojektować wiatę na drewno o kształcie na tyle filigranowym, że nie zepsuje nam widoku przed oknem, nie będzie straszyć sąsiadów, ale będzie na tyle duża, że pomieści drewno w potrzebnej nam ilości. I będzie wyglądała spójnie z otoczeniem. 
Cały czas miałam w tyle głowy, że mieszkamy w szeregówce..



Rysunków zrobiłam kilka, wybrany do realizacji został ten, którego konstrukcja wydała się nam wizualnie najlżejsza. Wiata ma kształt litery "L", obudowana jest kratką podobną do tych, z których wykonywane są pergole tylko z grubszych listew, na dachu jest gont bitumiczny w kolorze zgaszonej czerwieni. Wysokość wiaty nieco przekracza wysokość murku ogrodzeniowego, żeby w miarę wygodnie się pod nią wchodziło, ale patrząc z zewnątrz jej daszek nie króluje ponad murkiem gdyż różnica jest kilkucentymetrowa. 




Ponieważ dzielimy działkę z sąsiadami więc daszek delikatnie opada w  naszą stronę. Nie chcieliśmy żeby woda lała się sąsiadom bo mogłoby to być uciążliwe, nie chcieliśmy też żeby woda zbierała się między murkiem a drewutnią. Jak widać spad jest minimalny:



Zgodnie z ustaleniami stolarz wykonał drewutnię w stanie surowym. Montaż i wykończenie pozostawił nam, dzięki czemu trochę zaoszczędziliśmy. 
Daszek wiaty został przedłużony, aby osłaniać kosz na śmieci. Nie chciałam mieć z kuchennego okna widoku na kubeł. Po zamontowaniu przęseł na murku kosz będzie przysłonięty również od zewnątrz.
Zdjęcie przed malowaniem:

Kotwy pod domek zabetonował mój mąż. Ja zajęłam się impregnacją, szlifowaniem i malowaniem - dokładnie w takiej kolejności - zgodnie z sugestią stolarza szlifowanie po impregnacji miało być prostsze. Przy takiej ilości listewek praca okazała się potwornie czasochłonna. Dwa tygodnie dzień po dniu, zaczynałam po pracy, kończyłam późnym wieczorem przy halogenie. Zużyłam 4 l impregnatu przeciw siniźnie drewna i robakom, 10 l lakierobejcy (jedno i drugie Sadolin), dwa papiery ścierne i kilka pędzli różnego typu. Impregnowałam dwukrotnie, żeby mieć pewność, że ewentualne robaki przywiezione z drewnem opałowym nie wejdą w drewno, z którego zbudowana jest drewutnia. Szlifowałam w dużej mierze szlifierką myszką, tylko w niedostępnych miejscach ręcznie papierem. Na szczęście okazało się, że odległości pomiędzy listwami są akurat takie, żeby szlifierka się mieściła. 
Lakierowałam dwukrotnie, przy czym pierwszy raz szło jak po grudzie bo surowe drewno pomimo wydawałoby się porządnej impregnacji piło lakier, a pędzel po szorstkiej mimo uprzedniego przeszlifowania powierzchni sunął powoli. Cóż, przyznaję, że do szlifowania się nie przyłożyłam. Nie czułam się z tym dobrze więc powtarzałam sobie jak mantrę "to tylko drewutnia, tak ma być".. ;) Zemściło się to jednak na mnie podczas malowania. Za to malowanie po raz drugi to już była bajka. Najbardziej uciążliwa była ilość zakamarków do pomalowania. Właściwie to były same zakamarki :O 




Teraz mój mąż robi podłogę i oczekujemy na drewno. Nie mogę się doczekać jak będzie prezentować się wiata nim wypełniona.


Dodatkowy i jakże istotny dla mnie bonus jest taki, że w sezonie grzewczym będziemy mogli wrzucić sobie do garażu potrzebną ilość szczap bez konieczności wychodzenia po nie do ogrodu z salonu z całą uciążliwością zmiany obuwia na zaśnieżonym tarasie. Zatem, choć ciężko mi przeboleć znaczne zmniejszenie ogródka z tyłu domu, dostrzegam i plusy takiego obrotu sprawy.



Teren wokół drewutni to już raczej temat na przyszły rok, chyba że pogoda dopisze..
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do zaglądania na bloga bo wkrótce relacje z tego, co dzieje się za domem. A tam dzieje się równie dużo :)

piątek, 11 września 2015

Wykończenie obrzeża owalnego balkonu


Dzisiaj post o bardzo wąskiej tematyce. Chcę zwrócić uwagę na wykończenie owalnego balkonu "od czoła". Nie mam na myśli barierki tyko obrzeże wylewki na balkonie, nad czerwonym daszkiem na poniższym zdjęciu.



Poniżej tego daszku był standardowo położona elewacja, nad daszkiem musieliśmy zrobić wylewkę we własnym zakresie. 
Zdjęcie przed zrobieniem wylewki:



I to właśnie wykończenie tej wylewki od zewnątrz dało nam do myślenia. Diabeł tkwi w szczegółach, a mnie ten szczegół zaprzątał głowę zdecydowanie dłużej niż same płytki na balkon. Niełatwo było znaleźć informacje na temat w internecie, dlatego zdecydowałam się poświęcić mu osobny rozdział na blogu. 


Pierwszym pomysłem wykończenia całego balkonu, łącznie z pionową krawędzią były powszechnie stosowane tu płytki. Jednak jak to zwykle bywa pojawiły się wątpliwości i zaczęliśmy się zastanawiać czy aby na pewno na obłożenie płytkami tej niewielkiej zewnętrznej powierzchni się sprawdzi.
Powodem, dla którego postawiliśmy pytajnik w tym miejscu był kształt frontowego balkonu. Żeby zachować jego ładny, owalny obrys należałoby obrzeże obłożyć płytkami pociętymi w dość wąskie paski, ułożonymi pionowo. Poza dużą ilością płytek skutkowałoby to też zwiększoną ilością fug, efekt wizualny zatem mocno niepewny.
Kolejna rzecz: znajomy sprzedawca płytek powiedział nam, że płytki w tym miejscu z czasem mają tendencję do odpadania. Mieliśmy płytki w poprzednim mieszkaniu na zewnętrznej krawędzi balkonu i nie odpadały, ale balkon był prostokątny więc i powierzchnia płytek była zdecydowania większa. Tutaj byłyby wąskie paski z płytek, mała powierzchnia klejenia i być może rzeczywiście mogłoby tak się stać. A pod balkonem ławka, z tyłu taras, wizja spadających płytek nieciekawa.
Tym samym płytki w tym miejscu zostały odrzucone. 
Po przeanalizowaniu innych opcji zdecydowaliśmy się na wykończenie obrzeża balkonu zaprawą elewacyjną i pomalowanie jej w kolorze elewacji naszego domu. Tak też zostało zrobione.
Jednak to rozwiązanie również ma wadę, o której wiedzieliśmy i podjęliśmy kroki, żeby ją w jak największym stopniu wyeliminować. Istnieje niestety szansa, że pojawią się zacieki wskutek wypłukiwania fug z pomiędzy płytek ułożonych na powierzchni balkonu i spływania tej zabarwionej fugą wody po czole balkonu, czyli po naszej zaprawie. Po wyschnięciu zostają nieładne przebarwienia. Żeby zminimalizować ściekanie wody z balkonu w taki sposób, płytki ułożono na powierzchni balkonu tak, że wystają poza jego obrys, a dodatkowo wykończone są listwą. Z uwagi na owalny kształt balkonu kupiliśmy listwę elastyczną, którą łatwo można było dopasować do jego konturu. To ta cienka brązowa linia okalająca płytki:


Dzięki wysuniętym płytkom i listwie woda spływająca z balkonu odbija się od metalowego daszka i spada na ziemię nie brudząc elewacji.
Listwa pełni nie tylko funkcję praktyczną, w moim odczuciu ładnie wykańcza płytki, które były cięte po łuku i gdyby nie ona widoczna byłaby linia cięcia.

Balkon wykończony został kilka miesięcy temu. Na razie zastosowane rozwiązanie się sprawdza, nie ma śladu po zaciekach. Sądzę jednak, że jest to jeden z tych postów do których warto powrócić za rok czy dwa, żeby podzielić się uwagami nad praktycznością takiego wykończenia balkonu. Mimo wszystko tak sobie myślę, że pomalowanie raz na kilka lat tej części elewacji, jeśli zacieki się pojawią jest do zaakceptowania. W końcu coś trzeba robić ;)

Ps. 
Płytki ułożone zastały przed wykończeniem zaprawą obrzeża balkonu.

Prostokątny w kształcie balkon z tyłu domu wykończyliśmy w podobny sposób, tylko tu listwa okalająca nie musiała być elastyczna i tym samym dostępna była szersza, lepiej chroniąca balkon przed powstawaniem ewentualnych zacieków. Jak widać różnica w szerokości znaczna.



Ps. 2. Robiąc zdjęcia dostrzegłam, że z metalowego daszka nie została jeszcze zdjęta cała folia zabezpieczająca. Próbując ją teraz zdjąć przekonałam się, że nie jest to proste, słońce zrobiło swoje. Dopilnujcie u siebie i nie przegapcie jak ja bo dołożycie sobie niepotrzebnej roboty..

Przy okazji na zdjęciu trzecim od końca zajawka tego co się dzieje pod naszym tylnym balkonem. Prace nad tarasem zmierzają do końca. Relacja wkrótce na blogu. Zapraszam :)



czwartek, 3 września 2015

Kuchnia - nadajemy własny sznyt


W poście TUTAJ opisałam rozkład zabudowy w naszej kuchni i pokazałam ją zupełnie surową. 
Kolejnym krokiem było sprawienie, aby kuchnia obecna w tysiącach mieszkań nabrała indywidualnego charakteru. A ponieważ była to już końcówka wykończenia domu, istotne też dla nas było, aby ten etap odbył się jak najmniejszym kosztem, a najlepiej .. bezkosztowo ;)

Zasadniczymi elementami wyposażenia mającymi nadać naszej kuchni indywidualnego charakteru miały stać się meble w jej części jadalnianej: stół, krzesła  i tablica kredowa. Wszystko udało się nam zrobić we własnym zakresie, wprawdzie sporym nakładem pracy, ale za to prawie bez nakładów finansowych:

O tym, jak powstał stół możecie przeczytać TUTAJ, o metamorfozie kupionych za drobne krzeseł TUTAJ, a o wykonaniu tablicy kredowej TUTAJ

Stojący na stole druciany kosz na warzywa to prezent na Dzień Matki od mojej starszej córki.

Stół rozświetla wypatrzony na allegro żyrandol, mający za zadanie dodać szyku kuchni i nadać jej nieco salonowego charakteru. Zwłaszcza, że jest ona otwarta na salon, a w salonie nadal lamp nie ma..

W części roboczej kuchni powiesiłam wyszperaną w internecie półkę, pisałam o niej TUTAJ
Swoje miejsce na niej znalazła piękna porcelana Johnson Bros z serii Old Britain Castles wyszperana na starociach i podarowana nam przez naszych przyjaciół. Ona również miała nadać kuchni nieco elegancji.

Dodatki na blacie to głównie prezenty od mojej przyjaciółki spędzającej więcej czasu w podróżach niż w domu.  Kastaniety przyleciały z Hiszpanii, tulipan z Holandii, matrioszki z Petersburga. Czerwienie świetnie nawiązują do czerwonej sofy stojącej w salonie, na który otwarta jest kuchnia.

Młynek do kawy dostałam od kolegów z pracy, filiżanki natomiast to prezent ślubny od starszej pani, nieżyjącej już obecnie sąsiadki moich rodziców, a kiedyś również mojej. 
Jak widzicie sentymentalny kącik.. 

Najnowszy nabytek to obrazek na ścianie między oknem a szafką. Akcent w języku francuskim musiał być ;)


Jak widać w kuchni sporo się dzieje, jest trochę wesoło i nieco nostalgicznie, zależy w którym kierunku powędruje wzrok.. 
Trochę jeszcze przed nami, ale już czujemy się tu swojsko, a przecież o to chodzi :)

Jeśli jesteś na etapie projektowania zabudowy kuchennej, zapraszam na post, w którym przedstawiłam dylematy, z którymi musiałam  zmierzyć rozmieszczając poszczególne elementy zabudowy: TUTAJ

niedziela, 23 sierpnia 2015

Ławeczka przed domem


Skupiamy się obecnie na sprawach sporego kalibru w wykańczaniu domu tj. taras i drewutnia więc staram się nie odciągać swojej uwagi od rzeczy zasadniczych dodatkami. Nie powstrzymałam się jednak od poszukiwań ławeczki pod okno przy wejściu do domu. Z tyłu domu jest słonecznie, z czego bardzo się cieszę, jednak w upalne dni to z przodu bawią się dzieci i szukają wytchnienia dorośli gdyż po godzinie 12 słonko chowa się za dachem i pojawia się przyjemny chłód. 
Wymarzyłam sobie ławkę drewnianą. Mogłam sobie na taką pozwolić gdyż pod oknem mamy położoną kostkę brukową, dzięki czemu drewniane nogi ławki nie będą grzęznąć w błocie. Dodatkowo centralnie nad ławką jest niewielki balkon tworzący nad nią zadaszenie.
Ceny ławek są niemałe zatem jak zwykle przeglądałam aukcje internetowe. I cóż, dzięki temu że powstrzymałam swoje zapędy przed i w pełni sezonu, teraz pod jego koniec wylicytowałam ławkę za .. niewiele ponad 100 zł.
Przy ławce znalazły swoje miejsce pelargonie, w terakotowej doniczce posadziłam wrzosy, obok stanęły latarenki.
Teraz walczę z trawnikiem przed domem, ale pogoda skutecznie niweczy moje wysiłki. Nie przejmuję się tym zbytnio, za trawniki zabiorę się na poważnie w przyszłym roku. Ważne, że mam ławeczkę ;)





wtorek, 18 sierpnia 2015

Grodzimy się!


Inwestor budujący domy w zabudowie szeregowej, w której mieszkamy oferował nam dodatkowe ary na tyle działki za grosze - tak było podczas kupna domu. Gdy przyszło do sprzedaży działki podał cenę za ar .. dwukrotnie wyższą od najdroższych działek w naszym mieście. A żeby była jasność - działka choć w dobrej lokalizacji, nie leży w centrum starego miasta i nie jest regularnym kwadratem tylko jest to klin pomiędzy naszym szeregiem a rodzinnymi ogródkami działkowymi. Po naradzie z sąsiadami (cztery sąsiadujące rodziny) decyzja zapadła szybko - odpuszczamy dodatkową działkę i grodzimy się na przynależnym nam terenie. Wolimy teren ciasny, ale własny. Zapadła też druga decyzja - robimy to sami, czytaj: własnymi rękami. Po co? Wiadomo - oszczędzamy!
Wspólnie zamówiliśmy geodetę, panele z siatki, słupki, bloczki betonowe oraz drewniane pergole z słupkami.


Nasi mężowie uzbroili się w łopaty, ręczne świdry do robienia dołów pod słupki i zabrali się do roboty. W największe upały - największe od 1921 roku, tak? Zaczynali o 8 rano, kończyli o 22 wieczorem. Część miała urlopy, kto nie mógł dołączał po pracy - wszyscy pracowali bez wytchnienia. Nie u siebie tylko po kolei, bez oglądania się, że ktoś krócej, ktoś dłużej, każdy dawał z siebie ile się da. Czasem wpadał krewny lub znajomy na piwo i też zakasywał rękawy bo atmosfera była przednia ;)
W południe pierwszego dnia efekt był taki - wiemy, że mamy gliniastą, pełną kamieni glebę i ręczne świdry na nic się zdadzą, trzeba pożyczyć spalinowy. Po kolejnej godzinie pracy, już ze spalinowym, wiadomo było, że dwóch mężów to za mało, żeby trzymać świder - raz uciekł i za nim gonili. Gdy trzeci mąż dołączył po powrocie z pracy, robota poszła jak z płatka - 25 otworów pod słupy było gotowych.
Kolejnym etapem było umieszczenie słupów pod siatkę w ziemi i zalanie ich betonem. Po zastygnięciu betonu między słupami umieszczone były gotowe bloczki. Teraz można było przykręcić siatkę. Na tylnej ścianie dla bezpieczeństwa wysoką, po bokach niższą, żeby móc podać rękę sąsiadowi. Bo musicie wiedzieć, że sąsiadów mamy pierwsza klasa! 


Siatkę postawiliśmy nie na całych bocznych ścianach gdyż przy tarasie postanowiliśmy postawić drewniane pergole, żeby zapewnić sobie nieco intymności. Szerokość jednej pergoli to 1,80 m, jest ich trzy, do tego słupki więc około 6 metrów jest osłonięte pergolami. Wystarczy.

Pergole stawialiśmy na końcu gdyż czas dostawy był dłuższy niż siatki, a kto by czekał? 
Ponieważ my z sąsiadami z lewej chcieliśmy pergole w kolorze dębu, a sąsiedzi po prawej w kolorze orzecha, to trzy pergole przyszły jedynie zaimpregnowane z farbami w wiaderkach - do pomalowania we własnym zakresie. I tu wkroczyły dwie żony - ja ze swojej stronie malowałam na dąb, koleżanka z prawej na orzech i tak w dwa dni przedyskutowałyśmy milion tematów. Jeszcze tylko daszki na słupki, też malowane na pół - wiadomo! i gotowe. Ogrodzenie wykonane pięknie, solidnie, równiutko. Jakby dla siebie robione ;)
Ale żeby nie było, że poszło tak szybko jak opisałam w poście. Dwa tygodnie ciężkiej pracy czterech panów w pełnym słońcu (wystawa południowo-zachodnia) w nieprzeciętnie upalne dni, w problematycznych chwilach czerpiących wiedzę z internetu. Panów pracujących na co dzień przy biurkach i bynajmniej nie w branży budowlanej.. Da się? Da! 
Co ważne, ogrodzenie może być względnie łatwo przeniesione - gdyby właściciel wolnej działki za nami spuścił z tonu.. Przyznam, że szkoda mi tych dodatkowych dwóch arów, które miałam mieć.
Co teraz? Dzieci nieco rozżalone bo są od siebie odgrodzone, a że każdy ma dwójkę więc zażaleń spłynęło sporo. Ale za to możemy w zaciszu zjeść na tarasie posiłek bez zaglądania sobie w talerz. Natomiast wieczorami zamiast na tarasach stawiamy krzesła na tyłach działek, żeby się widzieć przez siatkę i rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy bo jest tyle tematów do obgadania. Teraz na tapecie ogród i drewutnia. I taras - jak widzicie kamień już czeka na wolny czas mojego męża. Ale to już w kolejnych postach :)